Teneryfa to wyspa należąca do archipelagu wysp kanaryjskich. Znana większości osób z możliwości plażowania i relaksowania się podczas urlopów.
Ja i mój Brodaty Mieszczuch postanowiliśmy bardzo spontanicznie wybrać się na Teneryfę w grudniu i spędzić tam święta. Jako pasjonaci górskich wędrówek wiedzieliśmy, że będziemy eksplorować Teneryfę inaczej niż większość turystów. Po przyjeździe okazało się, że główne górskie atrakcje są niedostępne – trasa na Mascę zamknięta, Teide pokryty grubą warstwą śniegu. Nie przeszkodziło nam to jednak szukać innych, górskich przyjemności. Naszym celem oprócz Guajary (pisałam o niej w innym artykule) stały się góry Anaga.
Góry Anaga znajdują się na północnym krańcu wyspy. Zachwycają przepięknymi widokami, zielenią i niezwykłym błękitem nieba i oceanu. To najstarsza część wyspy, powstała po erupcji wulkanu ok. 7 – 9 milionów lat temu. To miejsce skrywające najwięcej gatunków endemicznych (występujących unikatowo tylko na danym obszarze) jest rezerwatem biosfery.
Swoją wycieczkę rozpoczęliśmy we wsi Afur. Droga do wsi prowadziła przez kręte ścieżki z niesamowitymi widokami na góry. Nie mogłam przestać robić zdjęć. Po zaparkowaniu samochodu we wsi pierwsze moje wrażenie było niesamowite. Powitała nas „moja siostra”! Mamy takie same fryzury, podobnie się poruszamy 🙂 Ona żwawo podbiegła do nas i chciała, żeby ją głaskać, wesoło beczała i skakała niczym pies. Cudowne stworzenie. Moja „siostra” owca. Robert uwiecznił nasze spotkanie na zdjęciu. Prawda, że jesteśmy podobne do siebie?
Następnie udaliśmy się w kierunku plaży Playa de Tamadite, do której wiodła kręta ścieżka przez wąwóz, pośród pięknych gór, strumyków, zachwycającej zielonej roślinności. To było ponad godzinne obcowanie z naturą. Nie mogłam się napatrzeć, jak świat jest piękny, jak przyroda zachwyca na każdym kroku, jak to malownicze miejsce jest spokojne, tajemnicze, dzikie. Zobaczcie zdjęcia, bo tego nie da się opowiedzieć. Tym miejscem trzeba się zachwycać i oddychać nim.
Po dotarciu na plażę mieliśmy chwilę na relaks, łyk wody, wsłuchanie się w szum fal, medytację. Mój Brodacz brodził po wodzie i szukał morskich stworzeń.
Po chwili ruszyliśmy dalej – trasą z Playa de Tamedite do wioski Taganana. Od tego momentu było bardzo ciekawie, pięknie i miejscami stromo. Na początku wspinaczki minęliśmy tablicę z informacją, że idziemy na własną odpowiedzialność, że jeżeli nie jesteśmy odpowiednio przygotowani i bez doświadczenia, nie możemy tamtędy iść. Droga jest zamknięta. Podjęliśmy decyzję, że idziemy z wielką uwagą, a jeżeli szlak okaże się z jakiś powodów niebezpieczny zawrócimy.
Tą drogę zapamiętamy do końca życia. Zachwycaliśmy się widokami na każdym kroku. Cały czas szliśmy wzdłuż wybrzeża, po klifach, o które uderzały fale oceanu. Wąska ścieżka czasem była mocno poszarpana, widać było obsuwającą się ziemię, ostre skały nad nami, co rzeczywiście dawało wrażenie, że jest to szlak dla doświadczonych piechurów w odpowiednim obuwiu i z doświadczeniem.
Po dotarciu do Taganana znaleźliśmy przytulny bar, w którym uprzejma Pani barmanka podała mi hiszpańską popularną kawę serwowaną na teneryfie – Barraquito. Słyszeliśmy o niej, że jest wyjątkowa i powiem Wam, że dała mi kopa na kilka godzin. Ale już więcej jej nie zamówię 🙂 Dlaczego? O zgrozo – co wchodziło w jej skład? Espresso, likier (cukier w czystej postaci), skondensowane mleko (jeszcze więcej cukru), pełnotłuste mleko, spienione, skórka z cytryny, bita śmietana, cynamon i słodka rurka do schrupania. Obłęd! Ta kawa tak mnie zasłodziła, że nie dałam rady nic zjeść przez następne kilka godzin. Mój Brodaty Mieszczuch wybrał smaczne oliwki i piwo, co muszę przyznać było kuszące i później sobie myślałam „głupia ja” 🙂
Dalej ruszyliśmy w stronę naszej wioski Afur. Droga wiodła przez przełęcz La Cumbrecilla. Było piękne, słoneczne popołudnie, więc postanowiliśmy trochę zaszaleć i wdrapać się na pobliską górę znajdującą się na przełęczy. Widok z samego szczytu był obłędny do tego stopnia, że zatrzymaliśmy się tam na dłuższą chwilę. Zjedliśmy kanapki i delektowaliśmy się cudem natury, który nas otaczał.
Droga powrotna do wioski Afur z Tamanaga była bardzo przyjemna. Po drodze też minęliśmy drzewo, na którym widniało ostrzeżenie, że jest to trucizna. Fajne oznaczenie. Drzewo zachwycało owocami i rozłożystymi liśćmi. Nie zdecydowaliśmy się na degustację.
Po dotarciu do Afur weszliśmy do jedynego lokalu w całej wsi, na rynku, gdzie uroczy, starszy pan sprzedawał napoje i jedzenie. Szybko nasz wzrok przykuła półka ze skarbami, które były bezcenne! Alkohole chyba z całego globu! Matka Boska strzegła tego skarbu. Na półce znajduje się nawet alko ze żmijkami w środku. Brrr…. My jednak zamówiliśmy życiodajną wodę z dodatkiem. Usiedliśmy na zewnątrz, podziwiając góry i snując plany, że może kiedyś zamieszkamy w takim dzikim miejscu z dala od tłumów, cywilizacji, internetów i głośnych sąsiadów.
Robert zrobił mi pamiątkowe zdjęcie w wiosce Afur. Ruszyliśmy w dalszą drogę. Cieszyliśmy się widokami z okna samochodu jadąc krętą drogą na plażę Playa de Las Teresitas, gdzie w latach 70 tych przywieziono tam i rozsypano 4 miliony worków piasku z Sahary. Plaża znajduje się w miasteczku San Anders oddalonym o 7 km od stolicy Teneryfy Santa Cruz. Spacer po plaży na zakończenie tak cudownego dnia był wisienką na torcie. Oj ładnie tam. Gdzie się nie obejrzysz Teneryfa zachwyca!
Góry Anaga to obowiązkowy punkt do zaliczenia na Teneryfie. Myślimy, że nawet tygodniowy pobyt tylko w tej części wyspy nie wystarczy, by przejść wszystkie szlaki, zwiedzić każdy zakątek i tajemnicze miejsca tego rejonu. Na pewno tam wrócimy. Polecamy serdecznie. Ania i Robert.