Bez kategorii Blog Lifestyle

National Three Peaks Challange – Polish Team

Życie jest piękne 🙂 szczególnie, jeżeli się kolekcjonuje doświdczenia, a nie rzeczy. Ale do rzeczy 🙂 W minioną sobotę wraz z moim Brodatym Mieszczuchem i Paczką Znajomych (Anią, Jonatanem, Sławkiem, Wojciechem) postanowiliśmy wziąć udział w wyzwaniu National Three Peaks Challange! Pomysłodawcą wyzwania i organizatorem był Wojciech, bez którego pomocy nie udałoby się ogarnąć całości. Niestety z uwagi na kontuzję nie mógł brać pełnego udziału w wyzwaniu, był za to naszym kierowcą i wsparciem. Ale po kolei.

National Three Peaks Challange, co to za wyzwanie i czego dotyczy?

Oczywiście GÓR. Challange obejmuje zdobycie trzech najwyższych szczytów znajdujących się w UK (Szkocji, Anglii, Walii), w ciągu 24 godzin! To chyba stanowi największe wyzwanie – czas, którego nie da się rozciągnąć, zatrzymać, czy przestawić.

Jakie góry w ramach National Three Peaks Challange są do zdobycia?

Szkocja – Ben Nevis (1345 m, 4413 feet)

Walia – Snowdon (1085 m, 3560 feet)

Anglia – Scafell Pike (1345 m, 3209 feet)

W sumie jest do pokonania pieszo 26 mil (ok 42 km,różne źródła róznie podają, nam wyszło 37 km). Warto pamiętać, że w tym wyzwaniu zdobywamy najwyższy szczyt Szkocji, najwyższy szczyt Walii i najwyższy szczyt Anglii, czyli trzeba się styrmać do góry – nie po płaskim, jak myślą niektórzy. Czas przeznaczony na treking to 24 h, jak już wcześniej wspomniałam. Przemieszczanie się samochodem pomiędzy poszczególnymi górami według www.threepeakschallenge.uk wynosi ok 500 mil. Plus dojazd z miejsca zamieszkania i powrót do domu. Szcuje się, że czas potrzebny tylko na wspinanie to w sumie 13 h i do tego 11 h jazdy samochodem (pomiędzy szczytami).

Osoby podejmujące challange przeznaczają 5 h na zdibycie Ben Nevis (Szkocja), Scafell Pike (Anglia) 4 h, Snowdon (Walia) 4 h. Trzeba wziąć pod uwagę, że jedna z tych gór – w zależności, od której zaczniemy wyzwanie będzie zdobywana w nocy.

Jak to wyglądało u nas?

Zaczęlismy nasz challange od zdobycia Ben Nevis, później Scafell Pike i na końcu nocna wyprawa na Snowdon. Taką kolejność radzi większość osób. A, że my Mieszkamy w Szkocji i mamy 2 h jazdy samochodem do Fort William postanowiliśmy zacząć właśnie od Benka. Czas start jest liczony od pierwszego kroku na pierwszą, wybraną górę (u nas start był z Glen Nevis, Youth Hostel, parking) a zatrzymujemy go, kiedy kończymy ostatni szczyt (w naszym przypadku Snowdon – Parking Pen-y-Pass). Wszystko zrobiliśmy w 22 h i 12 minut. Bez rezerwacji noclegu dzień wcześniej, jak rekomendują niektórzy.

OPIS WYPRAWY

To moje subiektywne spojrzenie i opis wrażeń, doświadczenia, które nabyłam podczas challengu. Chcę się z Wami nim podzielić, gdyż przed wyprawą sama szukałam w necie relacji, wskazówek, opinii, by móc się jakoś przygotować na to wyzwanie. Z marszu nie ma szans tego zrobić. Trzeba trochę logistyki. Sami ocenicie.

SOBOTA 3.09.2022 r.

4.00 Pobudka – dzień wcześniej przygotowaliśmy prowiant, spakowaliśmy potrzebne rzeczy (opiszę później co zabraliśmy ze sobą). Szybki prysznic i śniadanie, plus kawa. Brodaty Mieszczuch zjadł kanapki – ja postanowiłam, że zjem swoje śniadanie w samochcodzie, na dwie godziny przed planowanym wyjściem (po 6 rano).

5.00 Zapakowaliśmy się do Vana wraz z Paczką znajomych (w sumie było nas 5 osób wspinających się + nasz opiekun wyprawy, pomysłodawca i motywator, nieszczęśliwie kontuzjownay). Po ponad dwóch godzinach dotarliśmy na miejsce startu.

Wojciech nas pobłogosławił na drogę. Start 7.37

7.37 Włączyliśmy START w zegarkach, telefonach i ruszyliśmy na podbój Bena Nevisa z Youth Hostel. O trasie można poczytać na https://www.walkingbritain.co.uk/walk-1338-description, jest tam również mapa. My korzstaliśmy z app Strava. Ja osobiście włączyłam swój zegarek Suunto, pokazywał mi czas oraz dystans. W tym opisie posłużę się uśrednionymi danymi.

Ben Nevis to najwyższy szczyt Szkocji. Nasza trasa miała długość 8.7 mil / 14.1 km. Ascent – 4460 feet / 1352 metrów. Średni czas trekkingu według Petera Smyly (walkingbritain, stronę z opisem podałam wyżej) to 8 godzin 50 minut! Ocenił też trasę jako ciężką.  Ale wiadomo wszystko zależy od warunków pogodowych, kondycji i ruchu na trasie oraz tego, że to challenge a nie spacer rekreacyjny.

My zrobiliśmy Bena Nevisa w 4 h i 6 minut 🙂 Zakładaliśmy 5 h. Cała grupa oprócz mnie i Sławka była już wcześniej na Nevisie. Dla mnie był to również kolejny Munros do kolekcji (21.). Jestem szczerze rozczarowana tą górą. Tłumy ludzi, niejednokrotnie są to grupy kilkudziesięcioosobowe, które trudno wyprzedzić. Tamują ruch, używają kijków do Nordic Walking, nie dbają o bezpieczeństwo i wymachują nimi na prawo i lewo. Co chwilę się zatrzymują, by zrobić zdjęcia 🙂 Co spowalnia trekking i powoduje korki na szlaku. Widoki były ładne. Na początku mieliśmy fajną ścieżkę, trochę kamiennych stopni, całość przygotowana dla turystów. Bezpiecznie i w miarę szeroko. Bardziej kamieniste i trudniejsze były szczytowe odcinki. Trzeba uważać, żeby się nie poślizgnąć. Mi się to przytrafiło. Obiłam kolana, ale wiadomo nie ma challengu bez poświęcenia. „Obów” miałam profesjonalny, ale La Sportivy obżarły mi piętę (po raz kolejny, mimo sugestii porducenta, żebym zmieniła wkładki i wcześniejszego rozchodzenia ich). Uważam, że góra w miarę bezpieczna i łatwa. Nie ma jak stracić orientacji w terenie, przy względnie dobrej pogodzie, bo jest wiele kopczyków wskazujących kierunek i tłumy ludzi. My rozpoczęliśmy wędrówkę w deszczu, później była ogromna mgła i szaleńczy wiatr, który bardzo szybko wywiewał wszystkich ze szczytu. Zrobiliśmy ekspresowe zdjęcie dla upamiętnienia zdobycia góry i ruszyliśmy spowrotem do bazy.

Ben Nevis – szczyt.

O 11.34 byliśmy przy naszym vanie. W sumie trekking zajął nam 4h i 4 minuty. Zadowoleni z czasu i siebie (nie koniecznie wszyscy, ja jak zwykle zanotowałam spadek kondycji i musiałam ponarzekać, że to wynika z mojego wieku i braku czasu na regularne uprawianie sportów, za co sama siebie winię, oczywiście 🙂 ruszyliśmy w dalszą drogę. W busie mieliśmy czas na przebranie ciuchów, zjedzenie posiłku, nawodnienie się i krótką drzemkę. Niektórzy nie spali i oglądali piękne widoki przez szybę, inni mieli chorobę lokomocyjną. Wojciech jednak zadbał o „magiczną tabletkę”, która pomogła Sławkowi i Brodaczowi choć trochę zniwelować objawy tej strasznej, wymiotnej dolegliwości.

17.20 – Wojciech dowiózł nas do Wasdale Head, gdzie znajdował się nasz drugi cel Scafell Pike (Lake District). Parking, na którym się zatrzymaliśmy jest płatny, można wcześniej dokonać rezerwacji. Na na parkingu jest WC 🙂 Skorzystaliśmy z tego luksusu i o 17.37 ruszyliśmy na szlak. Scafell Pike to najniższa góra z całego challange, ale druga w kolejce, więc zmęczenie po pierwszym marszu plus kilka godzin w busie zrobiło swoje. Do tego pogoda – duszno, wilgotno powodowała, że marsz nie dla każdego był rześki. Opis trasy można znaleźć na https://www.thinkadventure.co.uk/national-three-peaks-challenge/a-walk-through-guide-of-climbing-scafell-pike-from-wasdale/

17.37 Start – druga góra: Scafell Pike. Wysokość 978 m; 3,209 ft . Generalny czas wspinu jest szacownay na 6 h, dla osób, którzy podejmują challange 4 godziny. W zależności od wyboru szlaku (w połowie można skręcić na krótszą, ale trudniejszą drogę) górę można ocenić jako łatwą lub trudną. Wszystko znowu zależy od pogody, naszej kondycji, poziomu zmęczenia.

Początek wiódł stromą ścieżką w górę, po kamieniach, bardziej chyba kamiennym chodniku. Oczywiście szliśmy w deszczu, który nas nie opuszczał na krok od początku wyzwania. Był na szczęście „przelotny” 🙂 więc moczył nas i dawał wytchnienie, wiatr wtedy osuszał nas i tak w kółko. Minęliśmy drewniany mostek, dwie bramy i doszliśmy do rzeki, którą przekroczyliśmy bez trudów. Następnie znowu pięliśmy się do góry. Ruch był mniejszy niż na Nevisie. Widoki przepiękne. Mogłam cieszyć oczy i zatapiać się w tych cudownych krajobrazach. W pewnym momencie mieliśmy możliwość zejścia z głównej ścieżki w prawo, w kierunku ścieżki widącej przez skały (trudniejsza i dla niedoświadczonych górołazów raczej nie wskazana). Przeczytałam wcześniej w internecie, że w 2017 roku zginął na tej górze 28 letni Polak. (https://www.polishexpress.co.uk/tragedia-na-podejsciu-na-najwyzszy-szczyt-anglii-zginal-28-letni-polak) Mieliśmy chwilę zawahania, ale jednak z uwagi na doświadczenie i poprawę pogody zdecydowaliśmy się pokonać tą trudniejszą trasę. Na szczyt dotarliśmy o 19:06, wspinanie zajęło nam 1 h i 30 minut. (Zparkingu do szczytu!) Mieliśmy czas na sesję zdjęciową, nawet wyciagnęliśmy Polską Flagę. Wiało, ale nie tak jak na Nevisie.

Scafell Pike – szczyt.
Mój Brodacz i Ja mieliśmy wyjściowe koszulki 🙂

Porozmawialiśmy z innymi zdobywcami 3PCH. Zjedliśmy coś słodkiego (w górach można, a nawet trzeba) i ruszyliśmy główną trasą w dół. Była już lekka szarówka i nie chcieliśmy ryzykować i schodzić tym ostrym gardłem. Po drodze zobaczyliśmy piękny pokaz świateł utworzony przez ludzi. Nie dawało mi to spokoju i po powrocie do domu znalazłam opis tego eventu (https://greenspacedarkskies.uk/events/scafell-pike-lake-district-national-park/). Sponsorem wydarzenia był National Trust. Scafell Pike to najwyższa góra Angli i zarazem pomnik wojenny, którym się właśnie opiekuje National Trust. Uczestnicy eventu zwani Lumenatorami za pomocą Geolights stworzyli świetlne wzory. Krótkie filmiki z tych eventów (jest ich więcej w całej UK) będą składały się na film wyemitowany w BBC Countrylife, jeszcze w tym roku. Wyglądało to spektakularnie i zapadnie w mojej pamięci na długo. Bardzo mi się podobała ta część wyprawy.

Cudny pokaz świateł

Scafell Pike zachwycił mnie widokami i szczerze polecam tą górę osobom, które chcą się wybrać w piękne miejsce. U podnóża góry znajduje się cudowne jezioro WAST WATER. Jest to najgłębsze jezioro w Anglii (258 stóp, 79 metrów). Cały Lake District jest magiczny i piękny. Do bazy dotarliśmy przed 20.00, mijając po drodze dopiero co wychodzące tłumy innych zdobywców Three Peak Challange, spotkanych wcześniej na Nevisie.

Około 20.10 wyjechaliśmy z parkingu w kierunku ostatniego szczytu – Snowdon w Walii. Zerwała się okropna ulewa i cieszyliśmy się, że zrobiliśmy Scafell Pike w niecałe 3 h. Wokoło było ciemno, deszczowo i po zjedzeniu posiłku (ja tym razem wybrałam makaron ze szpinakiem i łososiem, mój Brodacz ryż z cyckiem z kury) udało nam się trochę zdrzemnąć. Po drodze mieliśmy krótki postój na stacji benzynowej, trzeba było zatankować furę. Czuliśmy zmęczenie, noc dodatkowo nie pomagała. Kiedy przybyliśmy na miejsce ostatniego trekingu było przed pierwszą w nocy. Leniwie wypełzliśmy z ciepłego samochodu. Uzbroiliśmy się w latarki, czołówki, jakieś przekąski, coś do picia i ruszyliśmy przed siebie. To już była niedziela.

NIEDZIELA 4.09.2022 r.

00:59 zanotowałam start. Trasę, którą wybraliśmy to Miners Track. Dokładny opis znajdziecie tutaj: https://www.visitsnowdonia.info/snowdon-walking-routes. Dystans do pokonania 8 mil (13 km) , Ascent: 723m (2,372 ft). Trasa oceniana jako Hard/Strenuous, trudna. Szacowany czas: 6 godzin.

Na tym szlaku po otwarciu przełęczy Llanberis w 1832 r. zbudowano ścieżkę Górniczą i tą drogą transportowano miedź do Pen-y-Pass. Wydobycie zakończono w 1916 roku. W ciemnościach dało się zobaczyć pozostałości po budynkach. Trasa początkowo była bardzo łatwa. Szeroka ścieżka, jak na deptaku krynickim (dlatego krynickim – bo jestem z Krynicy Zdrój). Szliśmy żwawo, śmiejąc się i opowiadając historie z horrorów, co miało wprowadzić element grozy. Noc była bardzo czarna. Zero gwiazd, mrok i tylko nasze czołówki w tle. Po 50 minutach zaczęło się wspinanie. Ostre skały, śliskie kamienie i wzmagający wiatr z deszczem nie ułatwiały zadania. Narastające zmeczenie i marsz w nocy po kilkunastu godzinach bez snu dawały o sobie znać. Kilka razy zatrzymywaliśmy się w poszukiwaniu ścieżki ale każda skała wyglądała tak samo. Johnatan prowadził nas po szlaku w tych ciemnościach. Dzięki niemu i jego nawigowaniu wiedzieliśmy jak iść. Dobra robota. (Czasem posiadanie samej nawigacji nie wystarczy, trzeba z niej jeszcze umieć korzystać:)). Trzymaliśmy się razem (poprzednie szczyty zdobywaliśmy torchę w rozporoszeniu, każdy swoim tempem). Tym razem postanowiliśmy, że w tej przeraźliwej ciemności pozostaniemy razem, co było bardzo dobrym pomysłem. Oczywiśćie Mój Brodacz, który zawsze ma bezpieczeństwo na pierwszym miejscu pilnował nas, żebyśmy się znowu nie rozpełzli 🙂 Każdy z nas coś wnosił do grupy, to było fajne doświadczenie. Po ok 2 h dotarliśmy na szczyt. Wiatr wiał z prędkością ponad 100 km/h. Z trudem staliśmy na szczycie trzymając się betonowego pomnika. Krótka sesja zdjęciowa i powrót. Nie było szans na wyciągnięcie flagi bo to groziło tym, że odlecimy na niej :). Nie jeden raz wiatr nas prawie powalił na ziemię. To była walka z żywiołem, nieustająca walka. Bo wiadomo, że NAJGORSZY JEST WIATR. Dobrze, że mój Brodacz był blisko, miałam przez cały czas wsparcie i oparcie. Mocny wiatr, mgła i deszcz powodowały, że Snowdon, o którym mówiono, że jest łatwą górą zrobił się trudnym orzechem do zgryzienia.

Snowdon – szczyt
Ja i Mój Brodacz na szczycie.

Po sesji zdjęciowej schodziliśmy pomału w kierunku budynku, do którego dojeżdża kolejka – Snowdon Mountain Railway (Szczegóły co to takiego można znaleźć tu: https://snowdonrailway.co.uk/?gclid=EAIaIQobChMIiPumw93_-QIVkbrtCh14HQZ8EAAYASAAEgIUbPD_BwE). W tej ciemności Mój Kochany Brodacz zauważył dwie osoby, które utknęły obok szczytu. Może bardziej też usłyszał. Dwaj młodzi chłopcy wybrali się w góry bez czołówek, latarek! Od 1 w nocy czekali na kogoś, kto im pomoże bezpiecznie zejść na dół w tych ciemnościach. Czekali ale po cichu, mając nadzieję, że zostaną zauważeni. Brodacz ma wielkie serce i jest zawsze pomocny. Do tego wyostrzone zmysły jak u Wilka pomogły 🙂 Ci ludzie mieli szczęśćie, ze ich zauważył, podszedł do nich, zagadał i zaoferował pomoc. Młodzi byli uratowani! Kochany Brodacz zawsze dźwiga największy plecak. Każdy się zastanawia po co? Przecież taki ciężar trochę spowalnia. Ale moi drodzy czytający ten tekst – w tym plecaku jest wszystko dla wszystkich. Niektórzy nawet nie wiedzą, że potrzebują niektórych rzeczy, jak zapasowe baterie, zapasowe latarki ( z których skorzystali Ci uratowani ludzie), apteczkę, przekąski i to dla wszystkich w razie czego (Ci ludzie również zostali poczęstowani), power banki (całość trzeba udokumentować, więc potrzeba energii dla telefonów i zegarków – mają być włączone non stop od pierwszej góry), dodatkowe ciuchy (żeby ogrzać wyziębione ciała), woda, izotonik – nie tylko dla siebie – więcej, w razie czego jakby komuś zabrakło! Ten facet mnie zadziwia na każdym kroku. Jestem szczęściarą, że mam Brodacza przy sobie. Myślę, że te dwie osoby, które utknęły na szczycie są również zadwowolne, że go spotkały.

Schodziliśmy w końcu tą samą trasą. Można było w połowie góry wybrać inną trasę ale nie chcieliśmy ryzykować nie znając tej ścieżki. Mieliśmy na pokładzie dwie dodatkowe, wyziębione osoby. Wiatr nie ustawał. Co jakiś czas powalał nas dosłownie na kolana. Ania i Ja kilkakrotnie byłyśmy zdmuchiwane i padałyśmy prawie na kolana (hmmm jakaś pokuta?). W końcu doszliśmy szczęsliwie do bazy. Całe zejście pilotował Sławek i Jonatan, Mój Brodacz ubezpieczał tyły. Gdy zeszliśmy zegarek pokazywał 3.49 w nocy. 3 h na taką harówę – myślę, że spoko. Wojciech powitał nas z uśmiechem i ulgą. Zagonił do samochodu mówiąc – „jedźmy stąd, strasznie wieje” (w wolnym tłumaczeniu). Byliśmy szczęśliwi. Cali i zdrowi. Zrobiliśmy to! Nie możemy powiedzieć, że udało się, bo nic się nie przytrafiło przypadkowo. Nasza ciężka praca przyniosła owoce. Logistyka, dobre przygotowanie kondycyjne, doświadczenie, wzajemne wsparcie, opieka Wojtka – to wszystko zadziałało i ZROBILIŚMY TO, CAŁE WYZWANIE NATIONAL THREE PEAK CHALLENGE w 22H i 12 MINUT. Przed sugerowanym czasem!

Wspomnę tu jeszcze, ze mój Kochany Brodacz wspierał mnie bardzo, chciałam zrezygnować po Benie Nevisie, bo nie podobało mi się pędzenie w tym tłumie, walka o miejsce na ścieżce. Lubię się rozkoszować pięknem natury, a to był prawie bieg z przeszkodami w postaci tabunów ludzi. Na Snowdonie już kiedyś byłam, co prawda innym szlakiem, ale teraz zakładałam, że nocą i tak nic nie będę widzieć to po co mam iść. Brodacz jednak przekonał mnie, że to challange. Dzięki niemu nauczyłam się wielu rzeczy. Zdobyłam doświdczenie, jak zdobywa się szczyt nocą (pierwszy raz), w trudnych warunkach pogodowych. Doświadczyłam tego, co to znaczy wsparcie grupy. Dziękuję Ci Mój Kochany Brodaczu, że JESTEŚ wsparciem. I że się nami wszystkimi zawsze opiekujesz!

PODSUMOWANIE

National Three Peak Challange to było dla nas wyzwanie, ale realne, do zrobienia.

Startowaliśmy z Glen Nevis Youth Hostel o 7.37, skończyliśmy ostatni szczyt o 3.49 na Parkingu Pen-y-Pass)

Całość trasy zrobiliśmy w 22 h i 12 minut.

Trekking w sumie wynosił 9 h 15 min.

Mój zegarek zanotował 32 km / a STRAVA 36,4 km trekkingu (jak porównywałam trasy to Suunto się pogubiło w pewnym momencie i tu przyznaję, że Strava była dokładniejsza).

Jazda samochodem pomiędzy szczytami zajęła nam prawie 13 h (Były krótkie postoje na zatankowanie). Do tego trzeba doliczyć drogę z domu i do domu (jak wspomniałam wcześniej czas liczymy od pierwszego kroku na 1 górę, do ostatniego kroku – zejście z ostatniej góry). U nas to było w sumie dodatkowe 9 h.

Pod tym linkiem można zobaczyć dowód ukończonego zadania. https://www.threepeakschallenge.net/254839/polish-team

Przydatne informacje

Szczegółowe informacje, rejestracja, czasy poszczególnych grup i osób znajdują się na stronie https://www.threepeakschallenge.uk/national-three-peaks-challenge/

Post Kody dla poszczególnych parkingów, z których korzystaliśmy to:

Opisy tras, które wybraliśmy:

Ben Nevis https://www.walkingbritain.co.uk/walk-1338-description

Scafell Pike https://www.thinkadventure.co.uk/national-three-peaks-challenge/a-walk-through-guide-of-climbing-scafell-pike-from-wasdale/ ( tu w połowie góry skręciliśmy w prawo/ opis trasy pokazuje, żeby się trzymać lewej ścieżki, napisłam dlaczego wybraliśmy trudniejszą wersję)

Snowdon https://www.visitsnowdonia.info/snowdon-walking-routes (Miners Track)

Co wzieliśmy ze sobą? Opiszę, co ja miałam i Mój Brodacz, i co się nie przydało. Weźcie pod uwagę, że challange robiliśmy w pierwszym tygodniu września.

Ubrania

  • kurtka przeciwdeszczowa
  • spodnie krótkie (Brodacz), ja miałam termiczne legginsy (dla biegaczy, dry-fit) + 2 zapasowe (nie były potrzebne, ale trzeba wziąć bo może mocno lać)
  • 3 pary koszulek na zmianę (krótki rękaw)
  • 3 pary bluz termicznych z długim rękawem (ja użyłam dwóch, Brodacz też)
  • 3 pary skarpet + 2 zapasowe (zapasowe nie przydały się)
  • klapki do samaochodu (po trekkingu fajnie było dać odpocząć stopom)
  • 3 pary bielizny (po każdym szczycie do zmiany)
  • buty trekkingowe, wysokie trzymające kostkę
  • buty biegowe do biegów terenowych (ja skorzystałam z tej opcji, bo moje trekkingi znowu mnie obżarły i po 1 szczycie poszły w odstawkę)
  • szpilki (żartuję :))
  • hustę buff
  • czapkę
  • rękawiczki

Sprzęt

  • power banki (nawigacja musi być włączona cały czas, później wysyła się zapis do weryfikacji)
  • ładowarki, kable do telefonów, zegarków (kto, co używa)
  • czołówki
  • baterie
  • dodatkowe latarki (w razie potrzeby)
  • apteczka
  • folię termiczną (jest zazwyczaj w apteczce)
  • tabletki przeciwbólowe (choć nie polecam, bo można mieć po nich problemy żołądkowe)
  • węgiel (na rozwolnienie – powinien być w apteczce)
  • tabletki przeciw chorobie lokomocyjnej (jak ktoś cierpi) + worek + pasta i szczoteczka -taki zestaw jak leki nie pomogą 🙂

Jedzenie

  • woda + izotonik (ja na każdy szczyt zużyłam śrenio ponad litr wody, ale sprawdzcie sobie czasy, w jakich zrobiliśmy góry)
  • przekąski do podjadania podczas marszu – batonik (zdrowy, naturalny), garść bakalii (orzechy, rodzynki, daktyle, figi), 2 krówki (czysty cukier i tłuszcz – ale się przydał, smakowały, można było bez wyrzutów sumienia zahadać),
  • do samochodu – 3 x kanapka (ciabatta) z czym kto lubi
  • 1 x danie „obiadokolacja” – makaron ze szpinakiem i wędzonym łososiem (ja) lub kurczak z ryżem (Brodacz). Trzeba uważać z warzywami (bo to błonnik i jak przesadzimy to zamiast w górę to do toalety pójdziemy). My mieliśmy duży pojemnik z warzywami i zjedliśmy je już na końcu.
  • 1 x danie po challangu – jak powyżej – choć Brodacz z resztą ekipy zahaczyli o pewną restaurację na M i tam zjedli, ja i Ania zostałyśmy przy swoim prowiancie
  • w samochodzie mieliśmy jeszcze czekoladę, żelki, mandarynki, winogrona, banany (jabłek nie polecam, bo skórka ma dużo błonnika a jak wiadomo podczas wędrówki lepiej iść niż siedzieć w wc), ciastka, orzeszki, wodę mineralną, izotonik, sok pomarańczowy, energrtyka, colę, herbatę w termosie (ja wypiłam tylko jednego energy drinka, mały soczek pomarańczowy, dużo wody mineralnej i izotonik, herbatę- to piłam małymi łyczkami co chwilę. Kawę odradzam – bo po wypiciu grozi toaleta). Każdy coś podjadał. Sami najlepiej wiemy, co nam się chce jeść podczas takiego wysiłku.
  • WAŻNE – żeby się nwodniac już na kilka dni przed challangem, zjeść dzień przed – kolację z przewagą węglowodanów (makaron z łososiem, kurczakiem). A na trasę zabrać węgle (batoniki, żelki, bakalie). Między sczytami zjeść normalny posiłek (białko, tłuszcze, węgle).

INNE

  • mokre chusteczki
  • dezodorant
  • krem z filtrem
  • okulary przeciwsłoneczne
  • poduszkę i kocyk do auta
  • słuchawki (jak ktoś lubie się relaksować przy muzyce)

Na koniec chciałam podziękować całej ekipie za świetny czas, super towarzystwo, nietuzinkowe rozmowy, wsparcie i wzajemną pomoc. Ania, Johnatan, Sławek, Wojtek i Mój Kochany Brodaczu – DZIĘKUJĘ!!! Z Wami to było możliwe. Dziękuję również Marlenie (Partnerce Wojtka), że pomomo kontuzji – zgodziła się na to, by Wojciech był naszym kierowcą i wsparciem. Wojtek Tobie też dzięki, że poświęciłeś wolny weekend, by z nami jechać, kiedy wiedziałeś, że kontuzja nie pozwoli Ci brać pełnego udziału w challengu. WSZYSCY JESTEŚCIE WSPANIALI!

Schodzimy ze Snowdon nocą.
Przed wyjściem na Snowdon
W drodze na Ben Nevis
Akcja ratownicza pod Ben Nevisem.
W drodze z Ben Nevis
W drodze na Scafell Pike
Scafell Pike – w drodze
Scafell Pike – najtrudniejsza część, mały wspin po skałach
Scafell Pike – droga powrotna
Szczęśliwi MY

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *